Pomoc - Szukaj - Użytkownicy - Kalendarz
Pełna wersja: Jak zapatrujecie się na kredyty i inne kwestie mieszkaniowe
Forum PHP.pl > Inne > Hydepark
athabus
Jako, że pewnie wielu osób na forum dotyczy (lub niedługo będzie dotyczył) problem kredytu mieszkaniowego chciałbym poznać wasze opinie na ten temat.
Dzisiaj na Onecie trafiłem na kolejny artykuł z serii "nieruchomości drożeją/tanieją" i zacząłem czytać też komentarze. Pomijając stado komentarzy z bluzgami i wyzywaniem się od debili/dzieci/naiwniaków etc - natrafiłem też na ciekawą dyskusję co bardziej się opłaca wynajem czy kupowanie obecnie drogich mieszkań w mieście z dużym kredytem budowa własnego domu itd. Zafascynowało mnie, że tak wiele osób jest zwolennikami wynajmu mieszkania od kogoś innego mimo (iż tak przynajmniej twierdzili) stać ich na spłacanie kredytu.

Jako, że zaczynam ten temat to przedstawię swój punkt widzenia. Ogólnie niedawno przeszedłem zakup mieszkania i wszystko mocno rozważałem we wszystkie możliwe strony. Ogólnie wyszło mi, że najbardziej opłacalny był zakup mieszkania w tzw. zabudowie szeregowej (nie mylić z szeregowcem) - czyli segmenty po 2 mieszkania bez działki. Udało mi się kupić mieszkanie 500m od granicy Poznania za 3/5 ceny mieszkania z drugiej strony tablicy i za mniej niż połowę ceny mieszkania w tzw. "dobrej lokalizacji" czyli w pobliżu centrum.
Jestem zwolennikiem kredytu bo:
- mimo wszystko za te 15 lat będę właścicielem mieszkania
- rata kredytu pozostanie w miarę stała (poza zmianami wiboru) i będę płacił nominalnie x zł na miesiąc, co uwzględniając inflację znacznie zmniejszy moje realne obciążenie za powiedzmy 5 czy 10 lat. Innymi słowy dzisiaj płacąc ratę 2000zł za 5 lat realnie będę płacił ~1600zł a za 10 lat w okolicach ~1100zł. Tymczasem koszt wynajmu będzie podążał wraz z wartością pieniądza w górę i za 10 lat nadal będę płacił wartość dzisiejszych 2000zł. Czyli mówiąc wprost będę korzystał ze spadku wartości pieniądza w czasie.
- mogę urządzić mieszkanie po swojemu
- kupując mieszkanie liczę na udaną inwestycję

Rozważałem również opcję zakupu mieszkania w mieście i domu pod miastem:
- zakup mieszkania w mieście wg. mnie był nieopłacalny - za cenę mieszkania 60m w mieście mam 100m pod miastem
- budowa domu - tak zakończyłbym perypetie mieszkaniowe najchętniej, ale wbrew opiniom osób na forach (twierdzą, że cena domu <= cena mieszkania) budowa domu nie jest taka tania. Działka 1000m2 w miejscowości gdzie mam mieszkanie kosztuje więcej niż moje mieszkanie wraz z urządzeniem... Można oczywiście kupić tanią działkę, ale nie mam ochoty mieszkać w głuszy 30km od miasta. Porównywanie ceny mieszkania w centrum miasta z ceną domu znacznie oddalonego od miasta jest jednak sporym wypaczeniem sprawy.

Ostatnia kwestia rynek wtórny vs pierwotny - po obejrzeniu kilku mieszkań z rynku wtórnego jestem prawie na 100% pewien, że pomijając wielkie okazje lepiej kupić z rynku pierwotnego i zrobić po swojemu. Ceny mieszkań z rynku wtórnego z reguły są mocno zawyżone. Warto jedynie rozważać jeżeli chce się kupić mieszkanie tanio z tzw. wielkiej płyty.

Jestem ciekaw waszych opinii w tej kwestii bo jest to chyba jedna z ważniejszych spraw w życiu każdego człowieka.
SHiP
Ja osobiście jestem przeciwny dużym miastom. W mniejszym miasteczku(powiedzmy około 20-30tys.) można całkiem tanio kupić dużą działkę. Jeśli chodzi o kredyt to zawsze jest jakieś ryzyko. Co w przypadku wypadku? Powiedzmy małżeństwo bierze mieszkanie na kredyt i on ma wypadek samochodowy i ląduje na wózku, traci pracę i zdolność kredytową. Co się dzieje z mieszkaniem?

Moim zdaniem lepiej jest wynajmować mieszkanie, odłożone pieniądze na boku inwestować i ostatecznie zdecydować się na zakup bezkredytowy lub budowę własnego domu. Biorąc kredyt po tych 15 latach w gruncie rzeczy spłacisz 2x tyle. Nie sądzę, że to się opłaca z powodu inflacji bo jaki byłby wtedy sens dawania kredytów przez banki? Inflacja nie przerośnie oprocentowania kredytu.

Ale ja nie jestem specjalistą i jeszcze trochę czsu minie zanim zdecyduję się na własne mieszkanie...
Daiquiri
@SHiP - wiesz tylko koszt wynajmu mieszkania często jest równy mniej więcej racie kredytu (lub jest nieco mniejszy). Istnieją też różnorakie ubezpieczenia kredytu, ubezpieczenia na życie itd. Powiem Ci, że nawet przy możliwości tego "odkładania" o którym wspominasz - nie chciałabym mieszkać w wynajmowanym mieszkaniu 15 lat, żeby potem kupić coś swojego. Często najemcy mieszkania spłacają (chociaż po części) kredyt wynajmującego, więc lepiej chyba spłacać własny kredyt... smile.gif.

I jeszcze jedno - mam wrażenie, że athabus miał na myśli, że jego rata np. 2000zł będzie w przyszłości odpowiadała niższej kwocie z powodu spadku wartości pieniądza. Natomiast ceny wynajmu będą rosły żeby wyrównać poprzednią wartość. Stąd: 2000zł dziś będzie kiedyś warte np. 1700zł, przy takich kalkulacjach wynajmujący mieszkanie podniesie cenę, żeby wyrównać "stratę" w postaci 300zł. Stąd w przeciwieństwie do "stałej" raty za mieszkanie, cena najmu może być "ruchoma" na naszą niekorzyść.

Kredyt można lubić lub nie, ale czy istnieje jakaś sensowna alternatywa dla osób, które nie mają możliwości zapłacić za własny kąt bez zadłużania się? Kupowanie obecnie mieszkań na rynku pierwotnym ma jedną wadę: kupujemy je gdy są dopiero w planach ("na papierze"). W kredytach natomiast brakuje mi co najmniej rocznego okresu karencji.
everth
Daiquiri tylko przy wynajmowanym nie masz żadnego problemu gdy np. wędrujesz za pracą. Po prostu szukasz nowego domu. I nie liczyłbym na tę złudną wizję "posiadania" własnego mieszkania przy kredycie. Tak naprawdę właścicielem jest bank - co łatwo wychodzi na wierzch, gdy wymawia ci umowę kredytową.

@SHiP ma rację - najlepiej za młodu inwestować, a nie bawić się w kredyty które obciążą nas na starość. Kredyt bierze się tylko po to by zwiększyć swoje zyski. Branie kredytu pod inwestycje które z zasady zysku ci nie przyniosą (no chyba że zakładasz wynajęcie kupionego mieszkania - tylko to trochę inny przypadek) jest kręceniem sobie pętli na szyję. Mniej kredytów - mniej trosk.
Daiquiri
Cytat(everth @ 10.09.2010, 20:59:25 ) *
Daiquiri tylko przy wynajmowanym nie masz żadnego problemu gdy np. wędrujesz za pracą. Po prostu szukasz nowego domu. I nie liczyłbym na tę złudną wizję "posiadania" własnego mieszkania przy kredycie. Tak naprawdę właścicielem jest bank - co łatwo wychodzi na wierzch, gdy wymawia ci umowę kredytową.
Jasne, dlatego nie twierdzę, że wynajmowanie mieszkania to zło. Sama to z resztą teraz robię - nie chcę pakować się w kredyt, który mnie będzie na siłę zatrzymywał smile.gif. Z tym, że dla mnie oczywistym jest, że nikt przy zdrowych zmysłach nie zastanawia się nad takim kredytem, jeżeli jego praca wymaga od niego ciągłych przeprowadzek lub sam nie jest zdecydowany gdzie chce mieszkać.

@everth - idąc Twoim tokiem myślenia, lwia część osób nie miałaby własnego dachu nad głową smile.gif. Ile lat chcesz wynajmować mieszkanie? Pięć, dziesięć, piętnaście? Wszystko jest kwestią wysokości zarobków, no ale jednak przeciętny zjadacz chleba nie "odłoży" w 15 lat na zakup mieszkania.
everth
1) Jeśli mówisz o odkładaniu do skarpety to masz rację. Dlatego ja od 3 lat staram się regularnie inwestować w fundusze. I powiem skromnie że mimo dołków udało mi się osiągnąć dość znaczące pomnożenie wkładu. Choć wyobrażam sobie że moje możliwości odłożenia teraz są większe (nie założyłem jeszcze rodziny) to nie wierzę by przez 15 lat regularnego i rozsądnego oszczędzania i inwestowania nie stać mnie było choćby na domek z prefabrykatów. Mogę się mylić (młodość ma swoje prawa).

2) Lwia część osób mogłaby całkiem skutecznie wynajmować mieszkania. To 'zasługa' banków że wmówiły ludziom że własność nawet kredyt jest lepsza niż wynajem. Teraz ta lwia część Polaków obowiązana jest umowami kredytowymi za marne mieszkanka których nie mogą sprzedać bo jeszcze spłacają kredyty. Mieszkanie na własność dobra rzecz - ja jednak przed 45 rokiem życia nie uważam że konieczna. Dzieci na tym nie zostawisz, jedyna zaleta to pewność że na emeryturze nikt cię z niego nie wypierd**li.

Choć przyznam że moja sytuacja jest trochę szczególna - ja własny dom (choć stary i nieodremontowany) mam w spadku, więc zawsze mam gdzie wrócić. Mimo to nie widzę większej różnicy między negocjacją o zawieszeniu rat z bankiem, a z właścicielem mieszkania - w przypadku tego drugiego mamy i tak 3 miesięczne wypowiedzenie najmu. Bank może powiedzieć pas w każdej chwili.
Pilsener
Kredyt hipoteczny to zdecydowanie najlepsza opcja, zwłaszcza, jeśli dopłacają do niego podatnicy (jestem temu oczywiście przeciwny, różne programy typu "cwaniacy na swoim" itp, ale socjalizm is brutal). Mógłbym wyłożyć całą gotówkę na mieszkanie, ale nie opłacało się,
bo raz - podatnicy do tego nie dopłacą,
dwa - kupując na kredyt chatę tak czy owak zyskujesz jeśli i ona zyskuje na wartości,
trzy - gotówka to zawsze gotówka, kupisz samochód (np. z Niemiec i go tu sprzedasz po roku ale drożej jak go trochę dobijesz), zainwestujesz np. w obligacje skarbu państwa czy budę w podrzędnym CH, kredyt mam w tej chwili WIBOR + marża a na niektórych obligacjach zarobiłem nawet 20% rocznie a dobre lokaty anty-belkowe to ponad 8% a wcześniej nawet 10, tymczasem popatrzcie na fundusze nieruchomości, fuuuuujjjjjj,
cztery - zmiana pracy, jeśli często zmieniamy pracę to ciężko nasze własne mieszkanie sprzedać (czasami jest to nawet w świetle prawa niemożliwe) i kupić inne, wynająć tym bardziej (bo to żaden zysk, zwłaszcza jak studentom wynajmujesz), lepiej jest coś mieć bliżej miejsca pracy, na stare lata szukałbym czegoś pod miastem. Jak wynajmujesz to po zmianie pracy zostajesz z niczym, a gdy spłacasz to mieszkanie to prawie zawsze z bankiem i developerem można się dogadać, tym bardziej, że nie wiesz czy będziesz pracował w firmie X rok, dwa czy może 10? Nawet gdy tylko połowa raty to kapitał, to jednak płacąc powiedzmy ratę 2000 przez te parę lat parę procent wartości nieruchomości się uzbiera, lepsze to niż nic.

Edit: Oczywiście ktoś mógłby powiedzieć, że mi dotacja z "cwaniaków na swoim" nie przysługuje itp. Nic bardziej mylnego! Musisz mieć tylko w rodzinie (najlepiej bliższej) osoby, które spełniają warunki kredytu i znaleźć lokal, który też spełnia te warunki. Jeśli rodzina zdolności kredytowej nie ma, to im to rzecz jasna poręczasz, warto też zagwarantować sobie notarialnie, że oni to mieszkanie Tobie przekażą - i dlaczego rodzina pewnie spytacie? Bo w ramach rodziny przekazywane mienie nie jest oczywiście transakcją, lecz darowizną! I to darowizną bez podatku, ha - czyż to nie piękne? Znam typa, co już 3-cie mieszkanie tak kupił i wynajmuje je studentom, po zakończeniu programu dopłat po prostu je sprzeda (i przy odrobinie szczęścia zarobi też na wzroście cen).
athabus
Widzę, że dyskusja się przyjęła ;-)

Wracając do problemu wynajem vs kredyt. To rozszerzę swoje przemyślenia w tej kwestii.

Moim zdaniem kredyt jest lepszy poza sytuacjami osoby na prawdę młodej, która nie wie w którym mieście się osiedli, ciągle zmienia pracę etc. Dlaczego?

Załóżmy, że wziąłem kredyt i spłacam równe raty po 2000zł (pokrywam tym koszt mieszkania i urządzenia w przyzwoitym standardzie). Inflację zakładam stałą na poziome 3% (więc i wibor jest w miarę stały). Kredyt np. na 30 lat. Wynajem porównywalnego mieszkania z reguły to koszt ~1800-2000zł (przynajmniej w warunkach poznańskich). Po 10 latach ja nadal płacę 2000zł, ale w związku z inflacją odczuwam to jak dzisiejsze niecałe 1500zł (2000/1,03^10). Natomiast osoba wynajmująca mieszkanie w tym samym czasie płaciła będzie równowartość dzisiejszych 1800zł czyli ponad 2400zł.
Na prawdę ciekawie robi się gdy dodamy do tego dwa istotne czynniki:
- jesteśmy krajem biednym więc nasze pensje rosną dość szybko (statystyki pokazują to bardzo wyraźnie) - tak więc za 10 lat raty 2000 kredytu nie będę odczuwał nawet jako 1500zł a pewnie jak dzisiejsze 800-1000zł
- jednocześnie jak pokazuje przykład krajów zachodnich ceny mieszkań podążają dość stabilnie za wzrostem wynagrodzeń. Drożeje więc czynsz, który zawsze jest zbliżony do początkowej raty kredytu. Tak więc cena wynajmu nie będzie podlegała temu samemu zjawisku tj. zmniejszaniu realnego odczucia kosztu bo będzie rosła. (Nawiasem to właśnie dzięki temu zjawisku opłaca się wynajem mieszkań, bo zauważcie że na początku osoba kupująca mieszkanie na kredyt dopłaca do interesu te ~200zł miesięcznie)

Reasumując za 10 lat osoba biorąca kredyt spłaca ratę odczuwalną jako dzisiejsze 800-1000zł a osoba wynajmująca spłaca nadal ratę odczuwalną jako dzisiejsze 1800*2000zł.

Z biegiem czasu ta relacja zmienia się jeszcze bardziej na korzyść kredytobiorcy. Po 15 latach praktycznie znika obciążenie kredytem bo jest to na dzisiejsze wartości kilkaset złotych.
Nie bez znaczenia jest również fakt, że kredytobiorca ma mieszkanie, które ciągle zyskuje na wartości (oczywiście mówię o trendzie w długim okresie czasu, bo np. osoby które kupiły mieszkanie 2-3 lata temu obecnie są trochę stratne, ale pewnie wyjdą na swoje za kolejne kilka lat).

No i przede wszystkim za te 20-30 stajesz się właścicielem mieszkania, a nawet w razie potknięcia masz więcej niż wynajmujący - nawet 5% mieszkania jest lepsze niż 0%.

Co do rodziny na swoim to Pilsner masz w 100% rację - jest to typowe nieporozumienie, a wiele wskazuje nawet, że ukryte dofinansowanie banków bo:
- kredyty w opcji rodzina na swoim były droższe niż bez tej opcji nawet w obrębie tego samego banku. Duża część dopłaty (około 50%) stawało się zyskiem banku.
- rodzina na swoim opłacała się tylko w momencie gdy po zakończeniu okresu promocyjnego (trwał tylko przez część spłaty kredytu) refinansowało się kredyt w innym banku (w niektórych bankach w perspektywie 30 lat w rodzinie na swoim spłacało się nominalnie więcej nżi bez rodziny na swoim - moim zdaniem niezły przekręt)

Co do wynajmu i odkładania to moim zdaniem nie jest to dobry pomysł (przekonywał mnie do tego rodzina, ale jednak zdecydowałem się na kredyt):
- zakładając, że inwestycja polega na funduszach i podobnych instrumentach etc. w długim okresie czasu rentowność wcale nie jest tak wysoka - z reguły około 3-5% powyżej inflacji. Tak pokazują np. dane z USA zbierane od początku działalności funduszy. Oczywiście jeśli ktoś umie inwestować na giełdzie to może zarobić więcej, ale istnieje też ryzyko strat
- rata wynajmu jest mocno zbliżona do raty kredytu... za wiele więc nie da się odłożyć, chyba że mieszka się w norze w kilka osób tak jak robią to rodacy na emigracji
arecki
Jako że jestem posiadaczem kredytu to się przyłącze do dyskusji smile.gif Jakoś ok. 9 lat temu zachciało się mi oraz mojej lepszej połowie zamieszkać na swoim. Przyszedł dylemat "wynajem czy kredyt", wybraliśmy kredyt wychodząc z założenia że spłata kredytu będzie się równać kwocie wynajmu i stwierdzam że wybór był dobry i jestem całkowicie za tym żeby ludzie brali kredyty. Niestety nic nie jest tak różowe jakby się miało wydawać. Odniosę się tutaj najpierw do cytatu z postu poprzednika:

Cytat
Reasumując za 10 lat osoba biorąca kredyt spłaca ratę odczuwalną jako dzisiejsze 800-1000zł a osoba wynajmująca spłaca nadal ratę odczuwalną jako dzisiejsze 1800*2000zł


Właśnie leci mi 10 rok spłacania kredytu i niestety w przykrością twierdzę że nie odczuwam żebym płacił mniej. Oczywiście pewnie spowodowane jest to tym że przybyło wydatków (dzieci, zachcianki, itp itd) ale kwota kredytu jaka była taka jest i po 9 latach nie uważam że "ubyło jej 50% wartości".

To było pierwsze primo. Drugie jest takie, że żeby dostać kredyt, trzeba "coś nie coś" zarabiać. Nie wiem ile Wy macie "na rękę" ale u mnie w mieście dostać pracę za 2k pln to jest dobrze. A powyżej 3k to mogą sobie pomarzyć co najwyżej dyrektorowie. Niestety większość zarabia w przedziale 1000 - 1500. I teraz powiedzcie mi co Ci młodzi ludzie mają zrobić ? Jaki bank da im kredyt na mieszkanie 45 m2 - 200k pln ? Żaden. I to jest jeden z głównych powodów dlaczego łatwiej jest mieszkać na wynajętym niż płacić na swoje.
SHiP
Cóż, nie studiowałem ekonomii zbyt długo ale:
a) Wzrost inflacji spowoduje wzrost cen. Tak więc wszelkie opłaty związane z prowadzeniem kredytu również wzrosną. Jeśli np. urodzi Ci się dziecko i będziesz chciał zawiesić spłatę kredytu to warunki zawieszania nie będzie naliczane na tych samych warunkach co w momencie brania kredytu. Podobnie jest z masą innych opłat bankowych.

cool.gif nie sądzicie, że rząd będzie się starał zmniejszyć inflację? Gdyby zmalała to sytuacja się całkowicie odwróci. Wynajmujący skorzystają a biorący kredyt nie.
Pilsener
Relacja kosztów wynajmu do kosztów kredytu wcale nie musi przedstawiać się tak różowo:
- ceny wynajmu mogą nie tylko nie wzrosnąć, lecz nawet spaść, wszystko zależy od popytu i podaży
- rata kredytu może drastycznie wzrosnąć (co niektórzy odczuli), chyba, że bierzemy kredyt złotówkowy i w ratach malejących (ale wtedy pierwsza rata jest dość duża). Ja wziąłem raty malejące z powodów psychologicznych, każda następna rata jest o około 10 zł niższa biggrin.gif

Co do zdolności kredytowej to w wypadku kredytów hipotecznych nie jest tak źle, jeśli dasz wkład własny około 20% to bank da Ci kredyt, jeśli dochody są wyższe niż rata (przynajmniej jak ja brałem kredyt to tak było). Poza tym ktoś może poręczyć (ktoś czyli starzy np.) a słyszałem o bankach, które nie tylko dadzą Ci 80% a nawet 110% wartości nieruchomości.

No i jak ktoś ma dochód 1000-1500 to raczej niczego nie wynajmie, bo nie będzie miał na życie, chyba, że pokój na poddaszu za 200-300 zł winksmiley.jpg
Daiquiri
Nikt nie mówił, że branie kredytu nie jest obarczone pewnym ryzykiem. A wiecie, że jest ryzyko jest zabawa smile.gif. Wszystko jest kwestią tego, jak w Waszym przypadku wygląda rozkład "za" i "przeciw".

@everth
Naprawdę sądzisz, że przeciętny zjadacz chleba jest w stanie odłożyć na mieszkanie w te powiedzmy 15 lat? Koszt wynajmu mieszkania w większym mieście pożre sporą część wypłaty. Do tego dochodzą jakieś opłaty, jedzenie, ubrania i inne mniej lub bardziej wysublimowane potrzeby smile.gif. Piszesz, że banki wmawiają nam chęć posiadania własnych czterech kątów. Dla mnie wynajmowanie mieszkania przez 15 lat nie jest bardzo budująca perspektywą. Zwłaszcza jeżeli w grę wchodzi posiadanie rodzinki. Durnotę przy kupowaniu mieszkań i kredytowania się na siłę celowo pomijam. Na to nie ma chyba lekarstwa smile.gif.

Nie twierdzę, że kredyt jest najlepszym rozwiązaniem, ale szczerze powiedziawszy przy uśrednionych założeniach, nie widzę lepszego rozwiązania.
everth
Powiem tak: jesteśmy cholernie biednym krajem i nie na wszystko można sobie pozwolić. Chcesz pozwolić sobie na dom w miarę komfortowo? Jedź zagranicę na rok czy dwa i oszczędzaj na czym możesz. Ułatwisz sobie życie i będziesz miała więcej środków własnych = mniejszy kredyt. W tym kraju się nie dorobisz (chyba że masz tzw. plecy).
masiakla
Temat mi bliski, tez obecnie rozważam wzięcie kredytu hipotecznego, tylko sytuacja u mnie trochę inaczej wygląda. Na osiemnastkę dostałem kawałek ziemi prawie na zadupiu Koszalina(tak i takie miasto może mieć zadupie, bardzo dalekie Rokosowo, do przystanku 2 jest spory kawał, ul. Światowida) od dziadków, cztery lata temu bez kredytu rozpocząłem tam budowę domu, obecnie jest już prawie zamknięty stan surowy(czyli zadaszony i oknami, w moim wypadku jeszcze bez tego drugiego, ale to już niedługo). Jakiś czas temu zachciało mnie się opuścić rodzinne gniazdko, więc najprostszym okazał się wynajem mieszkania. Nawet w przypadku Koszalina w dłuższym okresie wychodzi niebotyczna to suma(przy 15 latach nawet nie chcę o tym myśleć). Wynajmowałem przez pół roku, kosztowało to średnio 1500zł(haracz dla właściciela, opłaty itd...) miesięcznie, czyli sumarycznie wychodzi 9k zł, do którego jak bym dołożył drugie tyle(co nie byłoby takim wyczynem, bowiem przez ten okres mniej więcej tyle zaoszczędziłem), miałbym w pełni zamknięty stan surowy. Kontynuując nawet wynajem mieszkania nie jest dla wszystkich, bowiem to nie najtańsza sprawa. Obecnie powróciłem do domu by właśnie nie kupować mieszkania komuś. Wracając jednak do kredytu, mam trochu swoich oszczędności pieczołowicie składanych właśnie na budowę, nie jest to jakiś Bóg wie jaki kapitał, na wykończenie nie starczy. Więc pozostają dwie rzeczy kończyć to przez kolejne 4 lata własnymi siłami, czy wziąć kredyt. Akurat w moim przypadku to nie jest wielka kwota, bo aby to wykończyć i umeblować, potrzebowałbym około 60k zł, które byłbym w stanie spłacić przez 5 lat. Jednak branie na siebie zobowiązania na 4-5 lat jest i tak sporym czasem, nie wyobrażam sobie kredytu na 10lat lub więcej. Druga sprawa całkowity koszt kredytu wyniesie mnie około 75k, czyli przez 5 lat dopłacę prawie 15k, co przy całości sumie stanowi prawie jedną czwartą, zgroza jak dla mnie, te pieniądze można by na prawdę lepiej zainwestować. Osobiście chyba jednak zdecyduję się na kredyt, bowiem tarcia z moimi rodzicielami stały się nie do zniesienia, chociaż nadal się zastanawiam czy koszty kredytu jednak nie są za duże.

Teraz coś z innej beczki bo jest w postach poprzedników sporo niedomówień. Po pierwsze jak napisał Arecki, bankom nie opłacałoby się pożyczać gdyby miały na tym tracić. Jak to wygląda w praktyce, w momencie kiedy bierzmy kredyt na dłuższy okres, koszta kredytu automatycznie rosną. W moim przypadku rozłożenie 60k na 12 lat, owszem powoduje, że rata drastycznie spada, bo zamiast 1200 zł spłacam 600(już po tym widać, że coś nie gra), z tymże finalnie koszty kredytu rosną o jeszcze raz tyle, czyli do ponad 30k. Nie jest to bynajmniej kwestia banku, w każdym innym stosunek kwoty kredytu do kosztów kredytu i czasu będzie podobny. Dodatkowo banki w umowach stosują swoje dziwne kruczki, które pozwalają im bardziej obciążać swoich kredytobiorców w przypadku "dziwnych" zdarzeń(mam na myśli inflację, jakieś inne pierdoły, które mogą wpłynąć na stratę banku). Druga sprawa, dla tych co twierdzą iż mieszkanie/dom/whatever jest banku w przypadku hipoteki. Jest to niestety wierutna bzdura, jakby tak było, to nie nazywałoby się to kredyt hipoteczny a pożyczka lombardowa. Bardziej bym to porównał do współudziału. Wpis hipoteki w księgach wieczystych bowiem ogranicza tylko prawa rzeczowe nieruchomości, dla zabezpieczenia wierzytelności. Nie przeszkadza nam to w sprzedaży takowego mienia, hipoteka wtedy przechodzi na nowego właściciela lub co chyba częściej ma miejsce bank zaspokaja wierzytelność ze środków, które zostały nam wypłacone za nieruchomość. Kolejna sprawa, tak już mimochodem, mam kolegę, który jest analitykiem kredytowym i w kółko powtarza mi jedną rzecz, że bankom nie opłaca się przejmować nieruchomości, bowiem to dla nich jest większy problem i najczęściej starają się dogadać z kredytobiorcą(nie zachęcam bynajmniej do niespłacania).

Taka refleksja na sam koniec mnie natchnęła:
wynajem mieszkania czegokolwiek w przypadku kiedy nie jest nam to konieczne(nowa praca w innym miejscu itp...) to zawsze jest pchanie pieniędzy komuś innemu w d.... . Z tych pieniędzy nigdy nic nie mamy.
Daiquiri
Cytat(everth @ 11.09.2010, 23:50:26 ) *
Powiem tak: jesteśmy cholernie biednym krajem i nie na wszystko można sobie pozwolić. Chcesz pozwolić sobie na dom w miarę komfortowo? Jedź zagranicę na rok czy dwa i oszczędzaj na czym możesz. Ułatwisz sobie życie i będziesz miała więcej środków własnych = mniejszy kredyt. W tym kraju się nie dorobisz (chyba że masz tzw. plecy).
Z tym, że ja kredytu akurat nie planuję smile.gif. Mam wrażenie, że patrzysz na wszystko z takiej troszkę uproszczonej perspektywy. Zważ chociażby na to, że pracy zagranicą nie "starczy" dla wszystkich chętnych. Pewnie, że jak już się chcemy ładować w kredyt, przy którym spłacimy praktycznie dwa razy więcej niż pożyczyliśmy - najlepiej jest jak najbardziej go obniżyć. Po prostu zwracam Ci uwagę, że po pierwsze: nie każdy ma możliwość w te 15 lat odłożyć na mieszkanie, a po drugie: nie każdy chce się tłuc z całą rodziną i majątkiem po wynajmowanych mieszkaniach tak długi okres czasu smile.gif.

A ze stwierdzeniem, że w tym kraju się nie dorobisz się kompletnie nie zgadzam. Myślisz, że zagranicą jest łatwiej? Jest dokładnie tak samo, tylko za tą lepszą granicą życia biurokracja nie rzuca na kłód pod nogi i podstawowy komfort życia jest wyższy.
athabus
@arecki - nie wierzę, że przez 10 lat nie odczuwasz różnicy w racie. Jeśli brałeś ten kredyt tak dawno temu to na pewno rata spadła Ci nominalnie (bo wibor mocno zmalał przez te 10 lat) jak również jest to na tyle długi okres czasu, że czynnik inflacji jest już widoczny na stałej racie. Dodatkowo nie wierzę, że nie dostałeś podwyżki przez tak długi okres czasu... Oczywiście wiadomo, że na pewno doszły nowe wydatki jak sam mówisz, dzieci itd, ale sam kredyt na pewno stanowi znacznie mniejsze obciążenie procentowe w Twoim budżecie niż 10 lat temu.
Druga ważna kwestia - nie wiem, gdzie kupowałeś mieszkanie, ale w dużych miastach mieszkania podrożały przez te 10 lat o 150-300%. Pytanie czy teraz byłbyś wstanie swoją ratą spłacać takie mieszkanie jak zakupiłeś 10 lat temu?

@SHiP jeśli inflacja zmaleje to zmaleje także wibor a zatem rata kredytu w ujęciu nominalnym. Dlatego przyjąłem stałą inflację na poziomie ~3% i wibor taki jak obecnie. Rząd (a raczej RPP dla ścisłości) na pewno będzie starała się obniżyć inflację, ale 2-3% inflacji to jest taki poziom z którym już się specjalnie nie walczy bo jest on "naturalny" dla gospodarki. Paradoksalnie sytuacja taka jak w Japonii (czyli deflacja) jest gorsza dla gospodarki niż mała inflacja.

@Pilsner - masz rację, że rata kredytu (także złotówkowego) może wzrosnąć w ujęciu nominalnym. Realnie raczej jednak będzie maleć, jeśli nie zdarzy się jakaś wielka katastrofa. Co do kredytów walutowych to zważ, że ludziom rata dosyć poważnie wzrosła, ale i tak często przy podobnej kwocie początkowej kredytu płacą niższą ratę niż złotówkowcy bo brali kredyty na bardzo dobrych warunkach. Ja sam wziąłbym kredyt w euro/franku, ale niestety w brałem już w "kryzysie" i marże poszły ostro w górę więc zabawa chwilowo nieopłacalna. Na pewno jednak jak się wszytko uspokoi to refinansuje kredyt w jakiejś walucie. Cały krzyk jest o to, że kredyty były dawane ludziom, którzy nie mieli zdolności kredytowej "w zapasie" na te wzrosty.
Rata wynajmu raczej nie będzie maleć bo przy spadku popytu po prostu część ludzi decyduje się na sprzedaż mieszkania, które wynajmowali (te mieszkania są bardzo często kupowane na kredyt jako inwestycja). Patrząc po przykładzie Polski i krajów zachodnich koszt wynajmu mieszkania to około 80-100% kosztu pierwszej raty kredytu. Ten współczynnik utrzymuje się raczej na stałym poziomie - potrafię sobie to wytłumaczyć ekonomicznie, ale nie ma sensu wchodzić w takie szczegóły.

@Daiquiri - zgadzam się w pełni z Tobą. Na zakup mieszkania bez kredytu mało kto może sobie odłożyć w jakimś realnym terminie. Nawet jeśli uda mu się w 15 lat to nie każdy może sobie pozwolić na tak długi okres odkładania. Trzeba też wziąć pod uwagę, że ceny nieruchomości rosną i jeszcze będą sporo rosły. Stwierdzenia "w kraju się nie dorobisz" działają na mnie jak płachta na byka (na Ciebie chyba też ;p). Dla mnie to stwierdzenia ludzi, którym nie chce się pracować. Jest trudniej niż na Zachodzie, ale da się. Zresztą na Zachodzie ludzie też mają kredyty na 30-40 lat.

@masiakla - miałem podobny dylemat co Ty - czy wziąć 10% kredytu więcej i zamknąć sprawę czy przez 2 lata "kupować po kawałku" - ostatecznie wziąłem większy kredyt i nie żałuję - te 200zł w racie to nie taka różnica a już mam wszystko za sobą i mieszkam jak człowiek.

Co do tego czy banki zarabiają na naszych kredytach... No pewnie, że zarabiają i to nieźle, ale głównie dzięki pewnemu zjawisku nazwanemu "kreacją pieniądza bezgotówkowego". Kredyt oprocentowany na 5-6% to baaaardzo tani kredyt i jest on wg. mnie opłacalny dla obu stron. Argument, że za 18 lat (na tyle wziąłem kredyt) zwrócę 2x tyle jest nietrafiony - pieniądz mocno zmienia wartość w czasie. Widzę to po swoich teściach, którzy kupili mieszkanie jako zabezpieczenie "na starość". Kredyt początkowo brany na długi okres spłacili już po 8 latach, a mieszkanie kupowane po ~3000zł/m2 teraz jest warte ~8000-9000/m2. Fakt, że im inwestycja wyszła fenomenalnie i takie stopy zwrotu się już nie powtórzą, ale jednak reguła pozostaje prawdziwa.

Zresztą widzę to także po sobie. Ja mieszkanie kupiłem bardzo okazyjnie rok temu, bo deweloper (jeden z większych w okolicy, nie firma krzak) rozpoczynał kolejną inwestycję i musiał wyrobić limity sprzedażowe ustalone z bankiem - ogólnie płaciłem cenę za stojące mieszkanie, jaką developer miał dla tej samej inwestycji na etapie "dziura w ziemi" czyli jakieś 20% taniej. Mieszkanie kupiłem w zasadzie pod wpływem impulsu (jakkolwiek to śmiesznie brzmi) - po miesiącu od decyzji zakupu już uruchamiałem kredyt, a po dwóch miesiącach akt notarialny. W tym czasie dysponowałem gotówką na 20% wpłaty plus podstawowe urządzenie.
W tej chwili mieszkania w okolicy już podrożały - wg. cen ofertowych (mimo wszystko pewnie trochę zawyżonych i raczej trochę musiałbym spuścić z ceny) po sprzedaniu mojego mieszkania i spłacie kredytu zostałoby mi jeszcze na dwa małe pokoje w wielkiej płycie. Gdybym nie brał kredytu tylko oszczędzał na zakup za gotówkę to dzisiaj byłbym sporo stratny. Mogę więc śmiało powiedzieć, że z ekonomicznego punktu widzenia zarobiłem i ja i bank.

Do czego zmierzam - nie można patrzeć ślepo na wartości nominalne a trzeba też czynić pewne założenia co do realnej wartości pieniądza. Sam kończyłem ekonomię i bardzo mocno wbijali nam do głowy kwestie zmiany wartości realnej pieniądza w czasie. Jak to mawiał mój ćwiczeniowiec od finansów 100zł warte jest 100zł dzisiaj a nie za rok.
everth
[OFFTOP]
Cytat(athabus @ 12.09.2010, 14:02:22 ) *
Stwierdzenia "w kraju się nie dorobisz" działają na mnie jak płachta na byka (na Ciebie chyba też ;p). Dla mnie to stwierdzenia ludzi, którym nie chce się pracować. Jest trudniej niż na Zachodzie, ale da się. Zresztą na Zachodzie ludzie też mają kredyty na 30-40 lat.

Choć to nie na temat, to niejako zmuszasz mnie do odpowiedzi. Owszem da się - za komuny też się dało, za okupacji także. Pytanie za jaką cenę? Już obecnie obciążenia podatkowe sięgają ~35% twojego dochodu, dodatkowo podatki pośrednie jeszcze bardziej cię "okradają". Można by powiedzieć że to mniej niż w innych krajach EU.

Tylko że u nas akurat efektów tych podatków nie widać - zgodziłbym się nawet na podatki jak w krajach skandynawskich - jeśli tylko zagwarantowałyby adekwatne przywileje i sprawność adm. U nas odwrotnie - im więcej płacisz tym masz gorzej. Przepisy prawa zmieniające się co miesiąc, dowolna interpretacja przepisów skarbowych, urzędnicy zachowujący się jakbym był intruzem (całe szczęście ostatnio coś się zmienia). Założenia reformy emerytalnej które są zmieniane post-factum (jak ktoś nie wierzy to niech sprawdzi jakie przywileje gwarantowały OFE przy wprowadzaniu, a jakie są teraz). Reformy ułatwiające prowadzenie interesu to śmiech na sali (vide "Przyjazne państwo","Jedno okienko") To ja mam prawo się zapytać - jak mam uczciwie postępować z państwem które traktuje mnie jak chłopa pańszczyźnianego?

Przepraszam za wywód, ale jeśli ktoś porównuje stwierdzenie "nie da się dorobić" z lenistwem to równie dobrze może powiedzieć że da się zostać milionerem zapieprzając 24/7 przez cały rok. W tym państwie panuje nowoczesny feudalizm - przez pół roku odrabiasz pańszczyznę żeby biurokratyczny moloch mógł żyć i mówić ci co masz robić. Da się dorobić - jeśli zgadzasz się być chłopem i robić na pana, tolerując przy tym jego kaprysy.
[/OFFTOP]
arecki
Cytat(athabus @ 12.09.2010, 14:02:22 ) *
@arecki - nie wierzę, że przez 10 lat nie odczuwasz różnicy w racie. Jeśli brałeś ten kredyt tak dawno temu to na pewno rata spadła Ci nominalnie (bo wibor mocno zmalał przez te 10 lat) jak również jest to na tyle długi okres czasu, że czynnik inflacji jest już widoczny na stałej racie. Dodatkowo nie wierzę, że nie dostałeś podwyżki przez tak długi okres czasu... Oczywiście wiadomo, że na pewno doszły nowe wydatki jak sam mówisz, dzieci itd, ale sam kredyt na pewno stanowi znacznie mniejsze obciążenie procentowe w Twoim budżecie niż 10 lat temu.
Druga ważna kwestia - nie wiem, gdzie kupowałeś mieszkanie, ale w dużych miastach mieszkania podrożały przez te 10 lat o 150-300%. Pytanie czy teraz byłbyś wstanie swoją ratą spłacać takie mieszkanie jak zakupiłeś 10 lat temu?


Dokładnie prawie jest tak jak mówisz. Podwyżka była, nie tylko wypłaty ale i kosztów utrzymania więc tak naprawdę prawie wyszło na zero. Sam kredyt, mimo tego że ustalono że raty będą stałe, też wrósł. Dochodzą zmiany stóp procentowych u nas i w szwajcarii (mam go we frankach ) więc sama rata też przez ten okres wzrosła. Dochodzą też wachania kursów walut co w najgorszym okresie miało dość duże znaczenie. Rata potrafiła się różnić o 100-200 pln. Jednak i tak wyszło taniej niż brać w złotówkach.

Co do zmiany cen to moje mieszkanie brałem za ok 100 tysięcy, a teraz jest warte dwa razy tyle. I nie wiem czy teraz wpłacając 20% tak jak wtedy, byłbym w stanie cokolwiek spłacić czy w ogóle dostać kredyt. Jest natomiast jedna zmiana na lepsze. W porównaniu do okresu w którym brałem kredyt, stało się one bardziej dostępne. 9 lat temu nikt nawet nie chciał z Tobą gadać jeżeli nie miałeś przynajmniej 20% wkładu własnego. Co gorsza, koszta kredytu były ok 2-3 razy większe. Jak byłem ostatnio u jakiegoś doradcy kredytowego to wyszło mi że teraz dostałbym dwa razy tyle kredytu a rata była by o ok. 15-20% mniejsza niż obecna więc jakiś pozytyw jest smile.gif.

A na koniec dodam że zgadzam się z tym z Was, który napisał że wynajem mieszkania to pchanie komuś pieniędzy a nie pracowanie na swoje. Więc jak macie możliwości i sami nie macie zdolności kredytowej to znajdzcie jakiegoś rodzica,dziadka czy innego pociotka który pomoże Wam wziąć kredyt. Koszt ten sam a nawet mniejszy ale wiecie że płacicie "na swoje".
batman
Tak się składa, że temat wynajmu, kupna mieszkania oraz budowy domu mam na świeżo, więc podzielę się swoimi doświadczeniami/obserwacjami.

1. W bankach pracują idioci. Przez ostatni rok miałem do czynienia z 3 bankami i w każdym z nich analitycy udowodnili, że są z łapanki z fast fooda. Nie potrafili zinterpretować dokumentów, gubili dokumenty, popełniali kardynalne błędy podczas przepisywania dokumentów.
2. Doradcy to krętacze. Byłem w dwóch firmach doradczych i w każdej zamiast zająć się porządnie kredytem, wciskali mi trzeci filar, zaprzyjaźnioną firmę ubezpieczeniową, itd.
3. Pośrednicy nieruchomości to ściemniacze. Jedna z działek, którą oglądałem znajdowała się 300 metrów od lotniska. Pani pośrednik tak nas sprytnie poprowadziła bocznymi drogami, że nie widzieliśmy lotniska. Dopiero samodzielna wycieczka pozwoliła dokładnie zapoznać się z otoczeniem. Oczywiście teksty w stylu "mam innego chętnego, więc piszmy umowę od razu" pojawiały się co drugie zdanie.

Pora porównać trzy wymienione przeze mnie możliwości zamieszkania:

- własne mieszkanie/dom - rata bardzo zmienna. Wystarczy, że zmienią się stopy procentowe, skoczy kurs waluty, zmieni się WIBOR, LIBOR, EURIBOR lub bank wykaże się ułańską fantazją i rata skacze. Nie ważne czy w PLN, czy w walucie obcej. W dużych i znanych miastach cena nieruchomości sztucznie nadmuchana, przez co ciężko kupić coś dobrego. Kredyt najczęściej zaciągany jest na 20-30 lat, więc dopiero przed emeryturą będziemy na swoim, a jestem pewien, że w tym czasie co najmniej raz nastąpi zmiana mieszkania. Dużym plusem jest to, że za jakiś czas mieszkanie będzie nasze. Kolejnym plusem jest fakt, że można je urządzić po swojemu.

- wynajem - zamiast płacić na swoje, płacimy komuś obcemu. Podobnie jak w przypadku raty, koszt wynajmu może skakać. Nie zawsze można wykończyć mieszkanie po swojemu. Nie musimy się martwić o płatności - zazwyczaj płacimy stałą kwotę plus bieżące opłaty, rozliczaniem zajmują się właściciele mieszkania. Największa zaleta wynajmu - jeśli nagle miasto ogłosi, że obok osiedla, na którym wynajmujemy mieszkanie, wybudowane zostanie wysypisko śmieci, mieszkania komunalne, czy ogromne centrum handlowe, możemy bez problemu się przeprowadzić w inne miejsce.

Jeśli chodzi o mieszkanie vs dom, to tylko zależy od podejścia i oczekiwań kupującego. Jeśli ktoś chce i lubi grzebać się na działce i wokół domu, dom będzie lepszy. Mniejsze opłaty (zależy od wykończenia domu), własna działka, na której można odpocząć, zawsze jest miejsce do parkowania. Wadą domu jest to, że wszystko (malowanie płotu, naprawa rynien, przekopanie ogródka, odśnieżanie, itd) robimy sami. Kolejnym minusem jest odległość od centrum. Jeśli nie ma dobrej komunikacji miejskiej w pobliżu, to gospodarstwo domowe wymaga dwóch samochodów, zwłaszcza jak pojawią się dzieci.
Mieszkanie z kolei ma tą przewagę, że płaci się fundusz remontowy, z którego pokrywane są wszystkie remonty. Zazwyczaj mieszkania są bliżej centrum niż działki budowlane. Jeśli ktoś lubi grzebać się w ogródku można kupić mieszkanie na parterze z ogródkiem.

Jeśli wybierane jest mieszkanie, to najlepiej wybrać 3-4 letnie. Mieszkanie takie już nie pracuje tak mocno jak świeże od dewelopera (nie pękają ściany, budynek już osiadł), sytuacja prawna jest już unormowana i od razu wiadomo jakie są opłaty. Co najważniejsze, większość zaniedbań ze strony dewelopera już wyszła i została w ramach gwarancji naprawiona. Zazwyczaj w takich blokach nie ma mieszkań komunalnych. Poza tym komunikacja miejsca jest już w miarę dobrze rozwinięta. Warto również szukać mieszkania na nowym osiedlu, a nie wciśniętym w istniejącą już zabudowę.

Na koniec kilka rad dla przyszłych kupujących/wynajmujących.
1. Jeśli jest to możliwe, to bez pośredników - oszczędzisz na prowizji.
2. Jeśli planujesz remont, to do wyliczonych kosztów dodaj 30% - 40%.
3. Jeśli finansujesz zakup mieszkania/domu lub budowę domu z gotówki uzyskanej ze sprzedaży innej nieruchomości, dokładnie zapoznaj się z przepisami skarbowymi.
4. Zanim kupisz mieszkanie w miejscu, którego nie znasz, warto wynająć w tym miejscu mieszkanie na kilka miesięcy, w celu sprawdzenia jak się mieszka.
5. Nie spiesz się z kredytem - warto sprawdzić co najmniej kilka banków, doradcy też czasem mogą pomóc.
6. Podczas podpisywania umowy przedwstępnej i przyrzeczonej, zrób zapas kilku/kilkunastu dni na formalności, np jeśli bank wypłaca gotówkę w 3 dni, napisz w akcie 7 dni.

To tyle ode mnie. W razie pytań, służę pomocą smile.gif
none
Witam
Ja mam 3 kredyty hipoteczne i nie narzekam:) Co do kwestii czy wynajem czy kredyt to wydaje mi się ze znaczenie ma to czy planuje się 'osiąść ' na stałe. Koszty najmu są na pewno mniejsze niż kredyt, chociaż doradcy z open czy innych pseudo doradczych firm uważają inaczej. Jak mówi warren buffet nie pytaj fryzjera czy masz sciąć włosy:)

Co do rad @batmana dodam.
1. Jeśli już kupujesz u pośrednika to negocjuj prowizje, ja zawsze to robię i z dobrym skutkiem.
2. Jesli już szukasz kredytu przez doradców ala open finanse to nie zwalnia cie przed szukaniem kredytu na własną rekę. Chyba że lubisz być dobrze wydymany:) Wierz mi dzwoniąc do banków innych niż zaoferowane przez doradców znajdziesz z 2-3 które są tańsze. Co do doradców to przygotuj się iż marża ulegnie zmianie na twoją niekorzyść w trakcie załatwiania kredytu, doradca do raty zapomni doliczyć ubezpieczeń często dosyć drogich, lub zapomni dodać że np aby miec tanszy kredyt będziesz musiał przenieść swoje konto oszczednościowe do ich banku. Ja miałem przypadek że marża zmieniała się niemalże z godziny na godzinę i w końcu nie brałem tego kredytu załatwianego przez doradcę.
3. Zarezerwuj sobie czas, dużo czasu zagwarantuj sobie to w umowie. Nie licz że jak ci mówią w banku że potrwa to 2 tygodnie ze tak będzie. Ja mam umowy zazwyczaj na 3-4 m-c. Często wychodzą różne tematy które wpływają na przeciąganie się realizacji wniosku kredytowego. przykładem przy ostatnim kredycie wyszło to że we wniosku nie zadeklarowałem karty kredytowej którą miesiąc wcześniej zamknąłem ale informacja o niej byla jeszcze BIK-u. A że karta była z innego banku niż ten w którym składałem wniosek musiałem czekać 2 tygodnie na wyjaśnienie sprawy.
4. Jeśli planujesz spłacić kredyt wcześniej to może przy obecnym kursie złotego warto się zastanowić nad kredytem w walucie.
5. Jeśli porównujesz kredyty w tej samej walucie to zwróć uwagę na marże, koszty ubezpieczenia, ewenualnie koszty wcześniejszej spłaty, przewalutowania, np. w ing moża wziąśc kredyt bez ubezpieczenia na zycie, chodź to może byc ryzykowne jeśli masz rodzine:)

Pozdrawiam










athabus
@everth - może i masz rację, że źle się wyraziłem. Niemniej uważam, że w Polsce wcale nie jest aż tak źle i spokojnie można dobrze zarobić i na etacie i na swoim. Wśród moich znajomych ze studiów większość zarabia przyzwoicie. Fakt, że jest bieda itd., ale gdzie jej nie ma?
Co do wykorzystania podatków, to trzeba na prawdę mieć złą wolę, aby nie widzieć jak kraj się zmienia. W miejscu gdzie teraz mieszkam w ciągu ostatnich kilku lat wyremontowano drogę (dzięki temu do miasta jeżdżę ekspersówką po 2 pasy w każdą stronę), kilka lat temu oddano autostradę, dzięki której mogę przebić się na drugą stronę Poznania w 15-20 minut. Obok mnie właśnie buduje się nowa szkoła z dużą salą gimnastyczną, która zastąpi małą poniemiecką szkółkę. Co tydzień gram z sąsiadami na Orliku w piłkę. A tydzień temu wybudowano mi chodnik obok mieszkania i już nie popycham przez błotko do najbliższego sklepu ;-)
Nie mówię, że jest idealnie, bo nie jest, ale też trzeba przyznać, że suma tych podatków jest nieporównywalnie mniejsza (nominalnie, nie procentowo) niż u obywateli na zachodzie, więc nie da się tyle zrobić co u nich.
W urzędach (no może poza Zusem) w Poznaniu jest bardzo miła atmosfera i raczej czuję się jak klient a nie petent, a bywam tam regularnie.
No ale masz rację - nie ma sensu robić offtopicu - założę niedługo nowy temat o tym czy w Polsce jest, źle czy nie ;-)

Jeśli chodzi o kredyty/banki/doradców to mam podobne odczucia jak batman i none. Dodał bym jeszcze jedną ważną kwestię:
- kredyt należy brać tak, aby można było w miarę szybko go spłacić bez dodatkowych kar. Ja mogę spłacić kredyt dopiero po 2 latach inaczej zapłacę karę. Dlaczego jest to takie ważne? Ponieważ warunki kredytowe bardzo często się zmieniają i np. za rok można wziąć kredyt czasami taniej o 1-2% niż w roku obecnym co robi sporą różnicę na przestrzeni tylu lat.
To jest wersja lo-fi głównej zawartości. Aby zobaczyć pełną wersję z większą zawartością, obrazkami i formatowaniem proszę kliknij tutaj.
Invision Power Board © 2001-2025 Invision Power Services, Inc.