Mike... Nie każde numery są szczeniackie jak u obecnej młodzieży

Poza tym zwróć uwagę, że pisząc o podstawówce wyraźnie napisałem "śmietanka" nie bez powodu w cudzysłowie. Za to liceum i studia to owo pierwsze. Grupa była inteligentna i nasza niechęć wśród nauczycieli wynikała z czego innego. Jako jedyni się im ostro stawialiśmy otwarcie w sposób, którego nie mogli zwalczać. Otwarta wojna między nami i konkretnymi nauczycielami wynikała z głupoty i nastawienia tych drugich. Myślisz, że cokolwiek nauczyłem się od nauczyciela, który nie potrafił rozwiązać zadania w Turbo Pascalu bez ściągi w zeszycie, nie potrafiącego rozwiązać zadania z matematyki, które wyszperał w zbiorze zadań dla uczniów zawodówki i na dodatek obniżającemu oceny uczniom tylko dlatego, że mają zdanie inne niż on? Mogłeś zrobić zadanie prawidłowo, ale nie według wzoru jaki miał w swoim skoroszycie i leciało Ci po ocenie a on kwitował całość słowami: "Ale to nie ma prawa działać", nawet jeśli działało. Takich nauczycieli upokarzaliśmy publicznie i za to nas nienawidzono. Bo pokazywaliśmy, że nie powinni być nie tylko nauczycielami, ale im się nawet tytuł magistrów nie należy, skoro nie potrafią rozwiązać nawet zadań na poziomie liceum czy zawodówki. Nie każdy ma jaja by iść do dyrekcji i wnioskować o egzamin komisyjny z przedmiotu, którego nauczyciel Ci specjalnie zaniża ocenę bo mu się stawiasz. U mnie tak postawili się Ci, którym chciał w klasie maturalnej wystawić mierne, a było takich kilku. Wiesz jaki to zazwyczaj dla szkoły wstyd, gdy uczeń po egzaminie wychodzi z 5 gdy jego nauczyciel prowadzący chciał mu dać 2? To nie tylko jakbyś nauczyciela spoliczkował, ale i szkołę, która takiego nauczyciela trzyma. Większość w mojej klasie była taka bojowa a im bliżej matur było tym gorzej, bo nie dawaliśmy się im zastraszyć. To rodzice musieli nas wstrzymywać byśmy szkoły dosłownie nie poniżyli za kompetencje części nauczycieli. Gdyby nie moi rodzice to bym zrobił awanturę wychowawczyni mojej siostry za jej metody nauczania matematyki. Pół roku później pluła sobie w brodę, że to zrobiła. Siostra oblała maturę z matmy, bo jej własna wychowawczyni mimo sprzeciwu komisji oblała ją na pierwszym terminie tylko dlatego, że rozwiązała zadania w pamięci i użyła metod, których owa nauczycielka nie znała ze swoich studiów, a które ja poznałem przygotowując się do matury rok wcześniej i nauczyłem ich siostrę. Czy takim nauczycielom odpuściłbyś? Ja nie i w mojej klasie takich było wielu. Dobrzy nauczyciele mieli z nami raj bo byliśmy najlepiej ucząca się w całej szkole, źli - piekło, które z każdym rokiem było gorsze. A tych dobrych w mojej szkole nie było wielu, wiec zasłużenie mieli o nas jak najgorsze zdanie Ci, którzy byli w większości. Zwalczaliśmy ich głupotę naszą wiedzą, determinacją i pomysłowością.
Ale mieliśmy także i inne pomysły, wokół których naprawdę wyrosły legendy. Powiedz mi, czy w środku dnia zwykłego, lekcyjnego cała klasa potrafiłaby zrobić sobie zdjęcie przy płonącym stole konferencyjnym w pokoju nauczycielskim w taki sposób, że będąca naprzeciwko dyrekcja nic nie wiedziała, a w samym pokoju nic nie zostało nawet osmalone czy okopcone? Wszystko pozostało nienaruszone

Dla nas istotne było by sposób był unikatowy i niemal nie do wykrycia. Zakładanie kosza na głowę nauczyciela to chamstwo. Przygotować dokładny plan by dostać się na dach pod okiem nauczycieli ze zszytymi prześcieradłami i napisem pożegnalnym o wielkości takiej, że przykrywały niemal cały wysunięty front wejścia (tu zdjęcie by ocenić wielkość ) wymagały już pomysłu i kombinowania, jakiego obecnym uczniom od lat brakuje, no i zgrania, bo skąd wziąć materiały, u kogo to zrobić, przechować, opracować plan dostania się w środku dnia z tym wszystkim pod okiem nauczycieli by ostatecznie zrzucić z dachu równo z wybiciem dzwonka na najdłuższą przerwę?

O takie numery mi chodzi Mike. Nie o nagrywanie sprowokowanego nauczyciela komórką lub takiego, który się boi cokolwiek zrobić bo jest sterroryzowany. Pomysły inteligentne, trudniejsze do wykonania czy pozornie niemożliwe

To dlatego wśród innych klas mieliśmy pewnego rodzaju reputację... Nie gangsterskimi akcjami, bijatykami, tylko takimi działaniami gdzie trzeba się było wykazać czymś innym niż siłą.
A co do avatara to jest on z Castle Party Bolków. Kto był ten wie jaka tam jest atmosfera i że takie zdjęcia to norma tam bo nikt tam się nie kryje, że pije alkohol. Zresztą średnia wieku uczestników to 20-25 lat, więc niby kto miałby przed kim się popisywać? To akurat zdjęcie robione jako: "Niosę wam dobrą nowinę, więc radujcie się"

EDIT: Wracając do nauczycieli... Niewiele mówiłem o dobrych nauczycielach, ale jeśli byli w porządku to mieli naprawdę luz. Ostry ale uczciwy to nie problem. Ktoś o mentalności: "Bóg umie na 5, ja na 4, a Ty maksymalnie na 3" też był u nas tępiony. Bo co powiedzieć gdy jest kartkówka, najniższą oceną jest 4+, więc kartkówka nie zostaje uznana? Tak. Pytania zdobyliśmy pytania w sposób, który wykluczył możliwość błędów ale celowo każdy zrobił jeden, dwa lub wcale. Tyle, że pytania nauczycielka przygotowała dzień wcześniej dopiero a my dorwaliśmy się do nich na kwadrans przed lekcją, choć nie zdradzę w jaki sposób, bo były pod kluczem, który miała jedynie nauczycielka

Inna sprawa jak wynieść zestaw pytań ze sprawdzianu gdy plecak zostaje Ci przetrzepany byś tego nie zrobił i jak go potem podrzucić z powrotem, gdy zauważy nauczyciel brak jednego. To właśnie o pomysłowości pisałem w kontekście agentów jakich miałem w liceum i na studiach. Taka fantazja i pomysłowość się przydają nawet podczas programowania. Mi nieraz pomogło to, bo pozornie głupie pomysły okazywały się bardzo dobrymi z czasem by ominąć jakiś problem. Dlatego nawet najdurniejsze spisuję podczas projektowania, bo w późniejszej fazie mogą okazać się zbawienne.
No i jeszcze raz wracając do nauczycieli. Ci, którzy byli dobrzy w nauczaniu swego przedmiotu i nie świrowali (było takich kilka nauczycielek) mieli z nami jak na wakacjach. Nawet jeśli nie każdy jechał na 4 czy 5, to nie było czegoś takiego jak kłócenie się że ocena jest niesprawiedliwa, bo wiedzieliśmy, że nie zależy na uwaleniu kogokolwiek przez taką nauczycielkę. Tę, którą najbardziej lubiliśmy zapraszaliśmy na ogniska klasowe i odwoziliśmy do domu po ich zakończeniu. Z tego co mi wiadomo tylko jedna klasa z rocznika oprócz nas je organizowała i to najbliżej z nami trzymająca, więc możecie sobie wyobrazić jak bardzo niezgrane były inne.
Z innych ciekawostek to takie, że wprowadziliśmy pewne przywileje uczniowskie, które po naszym odejściu zaczęli nauczyciele łamać i wycofywać, bo nie umieli się uczniowie skrzyknąć i przeciwdziałać. Już w rok po naszym odejściu coś takiego jak choćby numerki ochronne niemal nie istniało, choć za czasów gdy je wprowadzaliśmy, codziennie z rana był losowany inny, a wylosowanie go chroniło nie tylko przed odpowiedzią ustną, ale także kartkówkami, o ile uczeń chciał z tego prawa skorzystać. Nie chciał to mógł pisać lub odpowiadać. Zresztą powszechne było u nas stosowanie: "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego". Cała klasa mogła dostać pały z góry na dół, ale nikt nie pisnął słówka. Nawet największe kujony. Nigdy wcześniej i później nie spotkałem się z taką lojalnością pomiędzy ludźmi, zawsze ktoś puścił parę. Co ciekawe, nawet gdy się ktoś przyznał to nauczyciele nie wierzyli, bo nie wiedziano, czy nie podkłada się on za kogoś lub by klasa nie miała przewalone. Nie wiem czy kiedykolwiek jeszcze do takiej zgranej grupy ludzi uda mi się trafić... Innym tego jednak życzę, bo dzięki temu jeden kolega podczas wypadku szybko dostał się w ręce lekarzy, a nie była to sytuacja którą ktokolwiek chciałby przeżyć, bo lała się krew oraz była połamana szczęka, gdy na twarz podczas meczu jednemu upadła nieprzymocowana bramka przygniatając go do ziemi. A dodam, że to były czasy gdy ludzie w większości nie wiedzieli co to telefon komórkowy.
W czasie gdy jedni ściągali z niego bramkę inny już leciał szukać najbliższego telefonu by wezwać karetkę, a jeszcze inni już jego rzeczy pakowali i szukali kogoś kto ma w pobliżu jego domu rodzinę lub znajomych (chłopak mieszkał we wsi kilka kilometrów od miasta) by powiadomić o zaistniałej sytuacji oraz kombinowano jak dostarczyć jego rzeczy mu do domu. W obecnych czasach większość cfaniaczków by się zmyła, co już miałem nieraz okazje widzieć. Wielcy twardziele, a gdy zobaczą krew kapiącą z całej czerwonej od niej twarzy, złamanie otwarte lub tego typu "atrakcje" to bledną jak ściana i ledwo trzymają się na nogach. Człowiek musi patrzeć czy aby oni zaraz nie polegną. Zresztą oni także często panikują najbardziej

Zaś skoro odświeżono wątek kobiet, który jakoby był w moim wykonaniu szczeniacki... Co w nim Mike takiego było? To, że znajomi potrafią mi zaufać i nie zawiodę ich nawet gdy wielu facetów wyłączyło by mózg i włączyło hormony? To, że potrafię w takiej, nie ukrywajmy, prowokującej sytuacji nie myśleć "końcówką"? Skoro 30-40 letni faceci mają problem by się nieraz powstrzymać przed skokiem w bok z dziewczyną kolegi, to myślę, że to co prezentuję jest akurat dojrzałym zachowaniem w dwuznacznej sytuacji. Moja dziewczyna wie jaki byłem wcześniej, wie które koleżanki były kimś więcej niż tylko koleżankami i mimo wszystko nie boi się mnie puścić samego w miasto, choć wie, że mur-beton się z nimi spotkam. Jak myślisz... Czy to dlatego, że jest naiwna, czy dlatego, że wie, iż poza rozmową nie dojdzie do niczego innego? Ja także jej w domu nie trzymam. Ma koleżanki swoje, ale wiem, że woli być w domu. Zaufanie to rzecz, którą łatwo można nadszarpnąć, nawet jeśli Twoja druga połówka wie, że jesteś sam i nie zdążyłeś jeszcze zawrzeć nowych znajomości. Wtedy nawet koleżanka z pracy może stać się nie lada konkurentką. Bo spędzasz z nią służbowo wiele czasu. Choćby była w innym pokoju. Zazdrość jest wstrętnym uczuciem i już zdarzyło mi się słyszeć jej żale, że więcej czasu spędzam z koleżankami w pracy niż z nią. Takie jest życie z uczuciową kobietą

Nawet jeśli Ci ufa to i tak potrafi się gryźć i różne rzeczy jej przez głowę przechodzą. Jeśli masz dziewczynę już długo lub żonę (nie znam Cię przecież prywatnie) to mnie zrozumiesz zapewne. Jeśli nie, to za jakiś czas przyjdzie Ci to poznać. W jednej chwili może się do Ciebie tulić, by w ciągu sekundy wbić ze złością pazury Ci pod żebro bo powiesz jedno słowo, które opacznie zrozumie. I Twoje tłumaczenia przyniosą skutek odwrotny do zamierzonego - będzie tylko gorzej

Nawet jeśli zamilkniesz - też będzie gorzej, bo powie, że przed nią coś ukrywasz, co spowoduje, że zechcesz jej to wyjaśnić. Czyli wracamy do tłumaczeń, które powodują pogorszenie sytuacji. Żaden facet nie zrozumie kobiety